Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —

go ojca? czy nie wiesz jaka ciężka troska go gniecie? co go czeka?
— Ależ wiem doskonale, moja Zosiu.
— I nie martwi cię to?
— Ani trochę.
— No wiesz co Anielciu, że nie przypuszczałam tego... sądziłam że kochasz naszego drogiego ojczulka...
— Sądziłaś że go kocham i przekonałaś się że to nieprawda, — rzekła z goryczą. — Gdyby mi to kto inny powiedział, to chyba skoczyłabym mu do oczu! ale tobie przebaczę — bo widzę że mnie nic a nic nie rozumiesz. Według ciebie, to, gdy się widzi kogoś bardzo kochanego w zmartwieniu, w smutku, przygnębionego jakimś ciężarem, lub obawą... to należy się skrzywić jak środa na piątek, jęczyć i wzdychać po kątach — i ciągle swojem zachowaniem i fizyonomią swoją mówić mu: „Smuć się, smuć się, nieszczęście wisi nad tobą! lada chwila spadnie ci na głowę jak kamień, smuć się, smuć! jęcz, narzekaj“. Czy tak Zosiu według twego pojęcia? czy tak?
— Może w tem co mówisz jest trochę słuszności, ale gdy się czyj smutek podziela... to trudno ukryć.
— Ja nie pojmuję przyczyny tych waszych smutków, nie! Jeszcze ojciec... przyzwyczaił się do swej pracy, więc mu ciężko myśleć że się z nią rozstanie — ale ty, ty czego masz narzekać?
— Ach! — westchnęła, — dzieciaku, dzieciaku! a co się z ojcem stanie? co się z nami stanie? co będzie?
— Ha! ha! to paradne pytanie! co będzie?! Ja się o to bynajmniej nie martwię... bo nie przypuszczam żeby człowiek tak pracowity, szlachetny i dobry jak nasz ojciec, nie znalazł sobie stanowiska na świecie.
— Moja droga, zkąd ty wiesz że świat jest taki dobry że ojca naszego zaraz przygarnie?