Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —

— A zkąd ty wiesz że świat jest zły i że ojca zaraz odepchnie?
— Prędzej można się złego spodziewać...
— Eh! moja Zosiu, to jeszcze nie żaden dowód. Zresztą ojciec nasz nie jest ani tak bardzo stary, ani schorowany. Da sobie rady — ja w to wierzę. To też nie obawiam o niego — a co do nas, to wiesz mi że się szczerze cieszę z tych zmian.
— Nie masz z czego...
— Ach, zrozumiej-że mnie — że nie ze zmian ogólnych się cieszę — ale ze zmiany jaka zajdzie w naszem położeniu!.. Radość mnie opanonywa na myśl że porzucę to miasteczko, w którem doprawdy tak niema co robić. Może przez jakiś czas smutno mi będzie bez naszego ogródka, bez kwiatów — ale zastąpię je sobie kwiatami pokojowemi. Zobaczysz że na każdem oknie ogród założę.
— Byleś tylko miała z czego żyć, marzycielko.
— Czyż to tak wiele potrzeba?
— Zawsze chleba, mięsa, herbaty...
— Ja nie jestem żarłokiem, a jeżeli będę głodna to wyobrażę sobie że jest wielki post i że suszę...
— Ha! ha! jakiż to wyborny sposób — pomysł godzien twojej główki, Anielciu.
— Nie żartuj z mojej główki, nie jest ona bowiem tak zupełnie pusta jak ci się zdaje. Myśli ona dużo... o! myśli.
— Jakby kapelusz podpisarza ulokować na głowie regenta — prawda?
— No, nie zapieram się, — ale oprócz tego myślę i o czem innem. Myślę o tem, jak to będzie dobrze gdy się znajdziemy w dużem mieście, wśród ludzi ciągle ruchliwych, czynnych, pracujących, zajętych. Ręczę ci Zosiu, że i tobie zbraknie czasu na westchnienia i prawienie mi morałów.
— Obyś ich nie potrzebowała!..