Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

mojej małżonki żeby na jutro przyszykowała obiad wykwintny, bardzo wykwintny — gdyż lekarza owego zaproszę, a tobie moja Kornelciu zapowiadam, żebyś się wystroiła jak laleczka... i żebyś starała się zrobić na nim wrażenie.
— Co też ojciec mówi?
— Zrobić wrażenie! proszę zrobić wrażenie i basta! Tak się jakoś przymizdrzyć, żeby chłopak rumienił się lub bladł, żeby zmieniał kolory, jak papier lakmusowy pod działaniem odczynników chemicznych. Proszę i koniec! Kornelcia ma słuchać, ponieważ ojciec tak ordynuje...
Aptekarzówna rozśmiała się gorzko.
— I do czego to doprowadzi? — rzekła.
— Do ołtarza, śliczna Kornelciu, do ołtarza...
— A jeżeli ów pan lekarz, na którego ojciec tak liczy, nie zechce mnie uszczęśliwić swoim wyborem?
— Jakto nie zechce? I ty Kornelciu przypuszczasz coś podobnego?! Ha! ha! w takim razie powiedziałbym o nim że jest gamoń, co mówię gamoń! idyota! Trzeba ci wiedzieć, że takie partye nie trafiają się codzień. Czasy teraz ciężkie, co mówię ciężkie! obrzydliwe czasy! Dziś, proszę cię, jak chłop przyjdzie do apteki po komarowe sadło, to chciałby za dziesiątkę dostać z pół funta przynajmniej. Takie, takie to czasy... moje dziecko. Panien biednych jest jak maku, ale takich jak ty, jak była Malwinka twoja siostra, panien z posagami, to bardzo obrzednio, co mówię obrzednio! nie ma prawie!
— Co ojciec mówi o posagach? przecież Malwinka nie dostała nic.
— A — nie mów że nic! Wprawdzie nie dałem gotówki — ale zawsze parę razy do roku posyłam jej trochę wody kolońskiej, pomady chinowej, uważasz Kornelciu chinowej, tej najlepszej po dwa złote słoik!; trociczek, kadzidła... a