Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —

— Licho go wie... ale czy jabym zwrot przyjął?
— Otóż widzi ojciec ja nie chciałabym być przedmiotem takiej próby.
— Moja śliczna Kornelciu... ty nigdy nie chcesz tego czego ja pragnę.
— Ja pragnę być, jeżeli nie szczęśliwą — bo o tem marzyć nie można — to przynajmniej niezależną i spokojną. Niejednokrotnie prosiłam rodziców, abyście pozwolili mi wyjechać z domu.
— To, moja śliczna Kornelciu, nie ma za trzy grosze sensu, co mówię za trzy! to nie ma za grosz sensu! — wybij to sobie z głowy i słuchaj uważnie co powiem.
— Owszem, słucham uważnie, jak zwykle...
— Otóż ponieważ nie przypadał ci do gustu major — ponieważ nie chciałaś podpisarza, ponieważ odrzuciłaś wielu innych... ponieważ nareszcie, zakrwawiłaś mi serce, odrzucając najlepsze chęci poczciwego prowizora, co mówię prowizora... magistra! — przeto musiałem się zwrócić w inną stronę i poczyniłem starania, ażeby do naszego miasta przybył nowy lekarz.
— Ach! więc to dla mnie ojciec zrobił?
— Spodziewam się, że nie dla kogo innego, moja śliczna Kornelciu... Dziś w nocy, a najdalej jutro rano, ten lekarz przyjedzie! koło południa zapewne złoży nam wizytę; czy słyszysz Kornelciu? nowy, młody, przystojny lekarz, człowiek ze stanowiskiem i przyszłością złoży nam wizytę!
— Słyszę... czy ojciec widział go już?
— Ja? nie jeszcze — nie widziałem go wcale.
— A jednak powiada ojciec, że jest młody, przystojny...
— Powiadam, co mówię powiadam! twierdzę na pewno że jest śliczności chłopak! Ilu znałem młodych lekarzy wszyscy byli przystojni... ale idziemy do rzeczy. Poproszę