Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —

— Dobrze więc... zgadzam się i na twoją cyfrę — i tem bardziej twierdzę że czas już abyś poszła zamąż.
— To samo słyszę od lat dziesięciu — zdaje się że ta fatalna cyfra prześladuje nas dzisiaj.
Aptekarz poruszył się niecierpliwie.
— Moja śliczna Kornelciu, — rzekł, — mówiąc do ojca należałoby używać innego stylu, ten albowiem nie jest zbyt wykwintny... co mówię wykwintny! nie jest dość grzeczny nawet!
— Przypuszczałam że w rozmowie na seryo idzie więcej o rzecz, aniżeli o formę...
— Mniejsza o to. Jako ojciec, wiem że wdzięczność dzieci jest to rzadki towar... ale wracam do rzeczy. Już nie raz proponowałem ci rozmaite partye, które jednak do skutku nie doszły...
— Ach tak, proponował mi ojciec... to prawda. Nawet stary major był w liczbie kandydatów do mojej ręki, o podpisarzu rozmawialiśmy również; sprowadzony przed dwoma laty kulawy prowizor miał dostać aptekę i mnie w dodatku. Tak, tak, nie mogę zaprzeczyć że ojciec starał się mnie ulokować...
— I wszystkie moje starania rozbiły się o twój upór.
— To nie był upór, proszę ojca.
— Upór! Kiedy powiadam że upór to upór, co mówię upór! krnąbrność! Starsza twoja siostra Malwinka postępowała inaczej i jest dziś zamężna i szczęśliwa.
— Malwinka! nie zazdroszczę jej szczęścia... Przecież jej mąż oświadczał się wpierw o mnie — a żem mu odmówiła, uderzył do Malwinki, bo łakomił się na posag, który mu ojciec obiecywał. Dziś, nie dostawszy posagu, zwróciłby ojcu z przyjemnością tę szczęśliwą Malwinkę, a nawet poniósłby koszta opakowania jej i transportu, z własnej kieszeni. Może ojciec nie wierzy?