Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —

na wylot! na wszystkie strony — ale wiesz przecie co ja myślę... Nowy doktór przyjeżdża, trzeba mu rozgłos zrobić między żydkami... tego coś... dobre słówko powiedzieć... Teraz... przejść się po rynku, czy nie przywieźli zkąd chorego chłopa... a jakby przywieźli to przyprowadzić. Słowem ruszać się, gadać, kręcić... żeby był krzyk jak się należy.
— A co mnie z tego ruchu przyjdzie? co staremu doktorowi z tego przyjdzie?
— O starego doktora nie kłopocz się, ma on dosyć!... a przytem już jest niedołęga, nie umie leczyć! fuszer poprostu, partacz! Co zaś do ciebie kochany Szulimku, to tylko sprawuj się dobrze, a zobaczysz że cię ozłocę, co mówię ozłocę! ubrylantuję cię...
Szulim przyjął tę obietnicę dość obojętnie.
— Czy to jest cały interes, co pan aptykarz do mnie miał?
— Cały — i jak uważasz, czysty jak szkło... i cóż ty na to powiadasz?
— Tymczasem to nic.
— Pamiętaj że cię ozłocę!
— Ny, ny... niech ja będę ozłocony — a tymczasem póki nie jestem ozłocony — to niech ja pójdę spać. Dobranoc wielmożnego pana.
— Dobranoc Szulimku, a pamiętaj... pamiętaj proszę cię! złoty interes masz w ręku!
— Już... już! już ja pamiętam...
— Szelma żyd... filut! co mówię filut! mydłek raczej... rzekł sam do siebie aptekarz; potem pozamykał drzwi, ubrał się w czerwony szlafrok, przykrył łysinę mycką jedwabną i przeszedł na drugą stronę, do mieszkania.
W saloniku paliła się lampa, a przy stole, zajęta robótką, siedziała panna Kornelia, osoba dwudziestokilko-let-