Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 45 —

ludzkości, co mówię niech dogadza! niech ją tuczy lekarstwami... Jeszcze nie widać... I ten sąd także siedzi tak długo, nie wiem po co? Zabłocki zrobi wielkie odkrycie, że człowiek który się zastrzelił, umarł wskutek rany zadanej z broni palnej!! Ale cyt... ktoś jedzie...
Rzeczywiście po kilku chwilach ukazała się duża bryka, na której siedzieli: sędzia, doktór, kancelista i Szulim, pełniący zwykle przy sekcyach funkcyę prosektora...
— Dobry wieczór panom! — zawołał Szwarc.
— Dobry wieczór... — odpowiedziano mu z bryczki.
— Za pozwoleniem panów, proszę na chwilkę stanąć... na momencik... Mój Szulimku zejdź-no proszę cię, mam do ciebie ważny interesik, co mówię interesik! ogromny interes...
— Ny, kiedy un taki wielgi ten interes, to ja już złażę... już jestem. Dobranoc wielmożnym panom...
— Moje uszanowanie! moje uszanowanie! — wołał aptekarz za odjeżdżającymi.
— No jakżeż tam Szulimku, dobrze poszło, co?
— Co miało iść? ja jeszcze w mojej giębie nie miałem od rana kawałek jedzenia... a wytrzęsiłem sobie wszystkich gnatów.
— No proszę, a możebyś ty się tak napił wódki naprzyklad? co mówię wódki! wódeczki! kordyału...
— Jak wielmożnego pana aptekarza łaska.. — odrzekł Szulim z ukłonem.
— Chodźmy więc do apteki, sam ci przyrządzę, ale jak przyrządzę! przekonasz się że będziesz przez siedm tygodni zdrów na żołądek jak koń, co mówię jak koń! jak hipopotam... a wiesz ty co to jest hipopotam?
— Co prawda nie wiem — ale ja jego pewnie widziałem w Londynie... bo ja tam wszystko widziałem...