Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 218 —

— Co tam awanse... taka wdówka sto razy lepsza, niż awans... co mówię sto! tysiąc razy lepsza!
— Tak się pan tą wdówką zachwyca, — rzekła z uśmiechem Anielcia, — że obawiam się czy pan nie zazdrości?
— Phi! i cóżby mi z tego przyszło? Nie zazdroszczę, ale zawsze powiadam, że jednemu szydła golą, drugiemu brzytwy nie chcą; co mówię brzytwy! nic mu się nie wiedzie...
— Bądź co bądź, zdaje mi się że pan zazdrości Komorowskiemu.
— Boże miłosierny! ja mam zazdrościć, ja?! historya doprawdy... co mówię historya! bajeczna legenda raczej... ale co tam! Kontent jestem, bardzo kontent że państwa widzę, moich kochanych państwa, którym mam tyle do zawdzięczenia. Jakże tam w Warszawie? dobrze — prawda? Kochany pan sędzia wygląda doskonale... zdróweczko widocznie służy, co mówię służy! kwitnie! Jak honor kocham, warszawskie powietrze nie jest tak złe, jak mówią, co mówię jak mówią! jak trąbią, jak krzyczą na wszystkie strony! Pan sędzia zawsze w banku?
— Tak... przyzwyczaiłem się już do nowej dla mnie czynności, do cyfr. Tak, tak, panie Szwarc, rozproszyliśmy się... z dawnych znajomych, o ile mi wiadomo, nikt tu już nie pozostał...
— Ja tylko, ja sam jak kołek w płocie, co mówię w płocie! w aptece... Major poszedł na tamten świat, doktór Zabłocki za nim... a reszta! gdzie szukać? jeden tam, drugi owdzie. Nie ma, nie ma nikogo, panie sędzio; tylko niekiedy, jak Komorowski do miasteczka przyjedzie, to sobie człowiek dawne czasy przypomni, dawnych dobrych przyjaciół i znajomych. Jak honor kocham, panie sędzio, że wtenczas tak się jakoś dziwnie robi na sercu, co mówię dziwnie! głupio, głupio... tak dalece że aż się łzy w oczach