Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —

ny morskie wydały się mniej strasznemi... Na drugi dzień patrzył na nie już z pewną wyższością a przy końcu podróży z lekceważeniem nawet.
Przybywszy do Londynu i zobaczywszy olbrzymie miasto, biedny Szulim przeraził się znowu, i zaczęła go męczyć obawa, w jaki sposób on, prosty żydek, w takiem ogromnem rojowisku ludzi, w takiem nagromadzeniu sklepów i wszelakich bogactw, zdoła znaleźć swoje biedne dwieście funtów?
Szulim miał jednak szczęście, które jak wiadomo w handlu znaczy więcej aniżeli pieniądz; — i w tym razie dopisało mu ono. Znalazł kilku żydków, którzy za niewielkiem wynagrodzeniem zaprowadzili go gdzie należało i pomogli załatwić pomyślnie interes.
Przez kilka tygodni trwał pobyt Szulima w stolicy trzech królestw, poczem szczęśliwy sukcesor, zgarnąwszy pieniądze do kieszeni, wsiadł znowuż na okręt i dostał się szczęśliwie do Gdańska, ztamtąd zaś do Warszawy.
Tu zmienił angielskie funty na ruble i pewną część tego kapitału umieścił w kieszeni; pewną zaś znacznie większą, dla większego bezpieczeństwa, zaszył pod podszewkę kapoty. Tęsknota ciągnęła go do rodzinnego miasta, wynajął więc sobie miejsce na żydowskiej furze i w licznem gronie współwyznawców pojechał w swoje strony.
Było gorąco — upał nieznośny, koniska wlokły się noga za nogą, a Szulim skracał podróżnym czas opowiadaniem o dziwnych osobliwościach i bogactwach, które widział za morzem.
Zmęczony upałem i szybkiem mówieniem, Szulim zrzucił z siebie kapotę i jechał dalej w negliżu... Dopiero już prawie u celu podróży spostrzegł że mu kapota zginęła.
Czy niezauważona spadła z fury i stała się łupem pierwszego lepszego przechodnia, który nawet nie domyślał