Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 168 —

— Com zrobił, tom zrobił! dobrze, czy źle, nie twoja rzecz sądzić... Jestem ojciec...
Panna Kornelia milczała, pochylona nad robotą.
Szwarc przyglądał jej się przez chwilę uważnie i teraz dopiero dostrzegł wielką zmianę w jej twarzy. Przeraziła go bladość córki.
— Kornelciu, — zawołał przybiegając do niej, — moja kochana Kornelciu! Widzę żeś musiała cierpieć, co mówię cierpieć! dręczyć się raczej, mordować!...
— Rzeczywiście, — szepnęła, — przeniosłam w ostatnich czasach bardzo wiele, dziwię się nawet zkąd mi tyle sił starczyło.
— Ja pragnąłem tylko twego szczęścia Kornelciu, nic więcej, mogę cię zapewnić najsolenniej, co mówię! najuroczyściej...
— Wierzę temu bez zapewnień... ale zarazem sądzę, że fakt, o którym mówimy, powinien nareszcie przekonać ojca, że na tej drodze nie znajdę szczęścia.
— Zdaje mi się że Kornelcia powraca znowuż do swoich dawnych mrzonek, co mówię mrzonek! do ntopij... jeżeli tak, to uprzedzam że ja na to nie pozwolę... że sprzeciwię się temu...
— Niechże ojciec sam osądzi, czy po tem co zaszło, nie lepiej będzie, gdy na jakiś czas przynajmniej dom opuszczę, gdy ztąd wyjadę.
— Boisz się plotek, Kornelciu, wszak prawda, boisz się...
— Bać się właściwie nie mam czego — nie uczyniłam bowiem nie czegobym się wstydzić potrzebowała, lecz nie mam chęci stać się bohaterką różnych opowieści, które snuć będą, a może już snują, miasteczkowe kumoszki.
— I o tem pomyślałem, — zawołał z dumą aptekarz, —