Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 166 —

Wy kobiety albowiem, to o lada drobnostkę, o lada co, zaraz płaczecie... płacz! co mówię płacz! spazmy, migreny...
— Niech ojciec będzie spokojny, — rzekła z wymuszonym uśmiechem, — proszę patrzeć... przecież ja się śmieję, ha! ha! ha!... Widzi ojciec.
— Ten śmiech niepodoba mi się Kornelciu... co mówię niepodoba! on mnie boli...
— Cóż zrobię? mogę się tylko roześmiać, bo płakać... nie potrafię... łez mi zabrakło.
— No — no... moja śliczna Kornelciu... to się jeszcze naprawi... on wróci...
— O kim ojciec mówi?
— Wiesz przecie... — o twoim narzeczonym. On powróci... co mówię! on przyleci tu do nas...
— Narzeczonego już nie mam, proszę ojca.
— Jakto? więc ty domyślasz się... ty wiesz?
— Wiedziałam od czasu choroby ojca. Dużo przebolałam, przecierpiałam... wypłakałam wszystkie łzy, bo... bo, mój ojcze, jam pokochała tego człowieka całem sercem — ale dziś jestem już zupełnie uleczona... dziś mówię prawie spokojnie, prawie obojętnie... Ale... wolałabym nie mówić!
— Więc on zerwawszy z tobą, bywał tu jeszcze u nas w domu? Kornelciu... to niepodobna, co mówię, to nie do wiary!
— Owszem, to naturalne. On nie zerwał nagle i odrazu... węzła, który mnie z nim łączył, ale robił to delikatnie, po odrobince, powoli... On to przeprowadzał systematycznie... z planem... Ha! ha! to myślący człowiek, proszę ojca. Ja wiedziałam dlaczego zrywa zemną; wiedziałam, jak mówię, od dość dawna i z podziwieniem patrzyłam jak on umiejętnie, jak zręcznie to robił! Każdy gest, ruch, wyraz każdy, wszystko było obmyślane, wyuczone. Patrzyłam na niego jak na aktora grającego doskonale swoją rolę... I ta