Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 161 —

dzień po tem kiedym zachorował. Ja chyba jeszcze leżałem wtenczas...
— Tak, wielmożny pan leżał... to prawda... tak pan mówi jakby pan wiedział co o tym liście.
— Naturalnie żem wiedział, to dobre! musiałem przecież wiedzieć...
Szulim oczy szeroko otworzył.
— Jakto musiał pan wiedzieć? Taka rzecz, jak list, co idzie od jednych żydków do drugich, nie może być każdemu wiadoma. Między naszymi nie znajdzie się długi język żeby miał powtórzyć.
— Przecie sam powtórzyłeś...
— Ale kiedy? wtedy jak on już sobie pojechał! jak go już niema! a pierwej to ja nie powiedziałem ani słowa... Zawsze mi dziwno zkąd pan wie? kto to mógł panu powiedzieć? No! jabym jego nauczył na co Pan Bóg ludziom dał zęby!
— Nie odgrażaj, bo nie masz komu. O liście nikt mi nie powiedział... ale domyśliłem się, bo i wyjazd doktora i myśl przeniesienia się jego w inne strony, to jest wszystko moja własna robota!
— Pańska robota! — zawołał Szulim zdziwiony, — jakto pańska robota? na co panu taka robota?!
— Trzeba się, widzisz, znać na dyplomacyi, co mówię na dyplomacyi! na wyższej dyplomacyi... Ja bo miewam czasami głowę jak Meternich...
— O tego Meternicha — ja nie wiem — ale wiem że doktór miał się z pańską córeczką żenić — wiem, bo całe miasto wie... więc nie rozumiem co ma jakiś Meternich do tego interesu? Czy on także doktór jest?
— On był doktór, co mówię doktór, specyalista od zawrotu głowy! ale ty się na tem nie znasz.
— Nie znam się.