Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —

— I to także racya... ale dziś chcę od ciebie prawdy na obstalunek, na urząd!.. patrz mi prosto w oczy i mów. Naprzód czy rzeczywiście Icek był zgodzony do tego miastaczka aż za Radom?
— Żebym ja tak buł zgodzony do wygrania wielkiego losu na loterye, jak to prawda jest!
— I to prawda że tamten żyd meble kupił?
— Niech ja tak sobie kamienice kupię — jak to też prawda jest.
— I to także prawda że ten... jegomość, co mówię jegomość! ten... ten figlarz, już nie powróci do nas?
— Za to ja nie mogę przysięgać... może on się kiedy wróci.
— Wróci! powiadasz... wróci?
— Ja wcale nie mówiłem że wróci — nawet mnie się zdaje że chyba nie wróci... Ja panu co powiem, — rzekł nachylając się ku aptekarzowi i zniżając głos, ja panu co powiem... Ja teraz przypomniałem sobie, że z tamtego miasteczka żydy pisali tu do naszych żydków list i w tego listu pytali się o naszego doktora: jaki on jest? zkąd on jest? czy stary jest? czy zna swoją sztukę? czy nie lubi drogo brać za receptę? Tak... tak... teraz to ja sobie dobrze przypomniałem że był taki list. Pokazywali go nawet w szkole... ja sam widziałem na swoje oczy...
— Powiedzże mi, proszę cię, dawno to było?
— Ja sobie zaraz przypomnę... Zaraz... akurat wtenczas przestawiali piec w naszej szkole... w ten sam dzień właśnie była licytacye, co Fiszel kupił dwa wielkie lustrów... aha! akurat może w tydzień później jak się pan rozchorował i ja przystawiałem panu cięte bańki...
Aptekarz uderzył się palcem w czoło.
— Aha! teraz ci wierzę że powiedziałeś prawdę... tak... tak... masz racyę... to właśnie mogło być w jaki ty-