Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —

wy... bo mi jakoś nie tego... co mówię nie tego! ckliwo mi szkaradnie...
Niebawem przyniesiono kawę, wkrótce też przyszedł i Szulim — aptekarz kazał go do swego gabinetu poprosić.
— Szulimku serce! — rzekł przyciszonym głosem, zamykając drzwi, żeby kto wypadkiem nie podsłuchał, — Szulimku serce, mam do ciebie delikatny interesik, co mówię delikatny! bardzo delikatny! Trzeba zrobić jedną rzecz, ale uważasz mądrze, sprytnie, dyskretnie i porządnie...
— Nu — na co jest głowa? — rzekł Szulim uderzając się palcem w czoło, — to ja wszystko mogę potrafić.
— Zarobisz sobie rubelka, co mówię rubelka! pięć złotych!
— Niech pan lepiej stoi przy pierwszem słowie.
— O... ja źle stoję Szulimku, bardzo źle stoję! potrzebuję gwałtownie pieniędzy.
Szulim spojrzał na aptekarza zdumiony.
— Pan aptekarz pieniędzy potrzebuje?! pan aptekarz? Ha! ha! to kto teraz będzie nie potrzebował pieniędzy?
— Psie czasy Szulimku, co mówię psie! obrzydliwie czasy!
— Ny, — więc co ja mam zrobić?
— Trzeba się postarać...
— Oj, oj, zaraz sprowadzę takich żydków co dadzą.
— A pfe! a pfe Szulimku, co mówię pfe! niech Bóg broni! ja bardzo lubię żydków, lubię im lekarstwa sprzedawać, ale pieniędzy od nich nie chcę pożyczać — nie!
— To zkąd pan weźmie?
— Otóż widzisz... tylko proszę cię, nie mów nikomu o tem... otóż widzisz, bo to ja uzbierałem sobie na stare lata trochę listów zastawnych — więc tu jest kilka sztuk kuponów, co mówię kilka! parę kuponików malutkich... i właśnie chciałbym cię prosić żebyś mi je zmienił na mieście.