Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —

— No — i pan potrzebuje pieniędzy? pan się ma za biednego! za co to takie kpienie z ludzi robić? Wiele jest te komponiki?
— Tylko za czterysta rubli... zmień je mój Szulimku, może u Fiszla trochę, u Berka, może u młodego doktora, bo on już pewnie złożył coś dotychczas...
— Aj, aj, on mnie sam mówił że ma już z tysiąc złotych — on też listów szuka.
— Tem bardziej, Szulimku serce, tem bardziej... zmień trochę i u niego — tylko jeżeli swoją żonę kochasz! jeżeli swoje dzieci kochasz! jeżeli masz uczciwość, honor i sumienie — to nie mów że to moje!... Proszę cię, jak się rozniesie że mam te kilka tysięcy, co mówię tysięcy! te głupie parę tysiączynów... to zaraz rozgłoszą żem bogacz, powiedzą że na pieniądzach siedzę — zechcą pożyczać... zgubią mnie, co mówię zgubią! zniszczą z kretesem!
— Ny, ny! niech pan aptekarz będzie spokojny... ja będę trzymał sekret w gębie, lepiej niż rubla w garści... Ja mu nie zgubię!
Po wyjściu Szulima, aptekarz rozśmiał się.
— O tak, tak! jestem aż nadto spokojny, co mówię spokojny! jestem pewny że za pół godziny o moich mniemanych listach zastawnych dowie się całe miasto i doktór... Zdaje mi się że to lepszy środek niż indyk na obiad, co mówię indyk! niż likier mojego pomysłu! Boże, Boże! czegóż to człowiek dla dzieci nie zrobi... jakich sposobów nie używa żeby im przyszłość zapewnić — a tu masz wdzięczność!.. Ach Kornelcia, Kornelcia! co mówię Kornelcia! grymaśnica raczej!