Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —

— Doprawdy, kochany ojcze, sądziłam że będę lepiej zrozumianą. Owego bardzo dla mnie pamiętnego wieczoru, kiedy rozmowa skończyła się na moim płaczu i na spazmach mamy — powiedziałam wszystko co myślę. Ojciec przyrzekł mi nawet wówczas że nie będzie poruszał więcej kwestyi mego zamążpójścia.
— Ależ moja Kornelciu, ja nic nie poruszam, co mówię nie poruszam! nie dotykam wcale! — tylko chcę żeby się to prędzej skończyło...
— Widzę to, widzę, niestety. Ojciec pragnie żeby moim swatem był indyk i legumina!
— Czy tak czy owak, to wszystko jedno — jeżeli podobacie się sobie nawzajem...
— Ja nie staram się o to — a on jest dla mnie zupełnie obojętny.
— Niemów tak moja duszko... czyż młody człowiek ze stanowiskiem, z praktyką, co mówię z praktyką! z przyszłością! — może być dla ciebie obojętny?
— Przepraszam ojca, ale zdaje mi się że mama przebudziła się i woła mnie, muszę zatem odejść...
— A idź, idź, — rzekł niechętnie, — co mówię idź! leć! pędź!... Ona wszędzie idzie chętnie, — mówił już sam do siebie, — tylko zamąż nie chce wychodzić. Szczególne usposobienie. Każda panna marzy tylko o tem żeby się jak najprędzej wydać — a ta nie i nie! Niestety... niemam jak widzę szczęścia do kobiet... wcale nie mam! Żona moja nieoszacowana kobieta, lecz cierpiąca ciągle na migrenę; Kornelcia, Panie odpuść, przewrócone ma w głowie.. jedna Malwinka, ale i ta, prawdę powiedziawszy, niewiele mi przynosi pociechy. Och! tak, tak... gdybym miał syna tobym mu zawsze powtarzał: „synku jedyny! małżeństwo jest piękna instytucya, co mówię piękna! wzniosła! nieoceniona! ale zanim się ożenisz... to każ sobie pierwej zetrzeć głowę na