Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 94 —

poznałem już w mieście kilka domów bardzo sympatycznych.
— Ależ tak — i tu przecież, w tym kącie deskami zabitym, są ludzie, z któremi można przyjemnie czas przepędzić. Naprzykład dom sędziego...
— Uważam że pani szczególniej tę rodzinę wyróżnia.
— Nie przeczę... aczkolwiek bywam tam od niedawnego czasu dopiero — jednak pokochałam ich. Są osoby, które w jakiś dziwny, niewytłómaczony sposób pociągają ku sobie od pierwszego wejrzenia. Na mnie taki urok wywiera Zosia, chociaż i Anielcia jest bardzo a bardzo milutka. Takie wesołe dziecko...
— Istotnie humoru jej niebrak; byłem już u sędziostwa dwa razy — i obserwowałem to szczególnie pogodne usposobienie.
— Czy pan już przyzwyczaił się do naszego miasteczka? — zapytała.
— Potroszę. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, a jeżeli przytem na nowem miejscu dzieje się nieźle — to przyzwyczajenie jest tem łatwiejsze.
— A nie żal panu Warszawy? nie przychodzą namyśl różne porównania?
— Naturalnie że przychodzą, ale w Warszawie, pomimo wszelkich jej powabów, trudno zdobyć stanowisko, utrzymanie, a ponieważ ja zapatruję się na życie z praktycznego punktu widzenia, przeto chętnie daję za wygranę przyjemnościom, naturalnie chwilowo...
— Jakto chwilowo?
— Przecież tu do śmierci siedzieć nie sposób. Dorobiwszy się, trzeba będzie umykać, i wynagrodzić sobie wszelkie prywacye. Przytem, gdybym naprzykład, co przecież nie jest nieprawdopodobnem, ożenił się w tych stronach, to pragnąłbym wyprowadzić żonę na szerszy świat