Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —

wych i innych pięknych zalet, nie posiadają nic. Za cały ich posag nie dałbym słoika pomady, co mówię pomady! nie dałbym za trzy grosze rumianku!
— Ojciec jest dziś w szczególnie dobrym humorze, znać to w każdem wyrażeniu.
— Przypuszczasz zatem że przesadzam?! Jak cię kocham, tak nic a nic, ani odrobinki... wszystkie razem nie mają złamanego grosza...
— Muszę zaprotestować; przedewszystkiem Brońcia Zabłocka...
— Doktorówna! dalibóg zapomniałem... Posażna panna istotnie! bo wyobraź sobie panie doktorze, nie mówiąc jnż o tem że pod względem inteligencyi jest, wyrażając się w delikatny sposób, gąska; pomijając, co mówię pomijając! zmuszając się gwałtem do zapomnienia, że przyszły mąż tej panny Brońci, będzie miał teściową jakiej świat, piekło i korona turecka jeszcze nie widziała! pomijając dwadzieścia cztery inne względy... muszę przyznać że majątek posiada.
— A widzi ojciec...
— Nie duszko, ja tego majątku nie widzę, tylko słyszę o nim, usiłuję go sobie wyobrazić...
— Przecież dom, grunt, ogród...
— O ile sobie przypominam, przed laty dwudziestoma, całą tę posesyę z gruntami, zabudowaniami, nieboszczyk Poświstalski, zdun, sprzedał doktorowi Zabłockiemu za cztery tysiące złotych, co mówię za cztery! za trzy tysiące pięćset! Oto wszystko, co po najdłuższem życiu Zabłockiego może dostać Brońcia, z uwzględnieniem naturalnie praw młodszego rodzeństwa i dożywocia matki, która żyć będzie do końca świata. Co mówię do końca! ona jeszcze i później żyć będzie!
— Ach ojcze...