Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 118 —

nie i każdy sąd przyznałby pani całoroczną pensyę. Mając obowiązki względem matki, nie masz pani prawa powodować się fałszywą ambicyą i odrzucać tego, co się pani najsłuszniéj należy.
Kramarzewski, nie czując nad sobą argusowego oka swéj małżonki, był szczery i mówił to co myślał. Bolała go krzywda wyrządzona biednéj dziewczynie i chciałby ją, o ile możności, naprawić. To téż wręczywszy jéj kopertę, rzekł z uczuciem:
— Ja panią stokrotnie przepraszam za wszystko złe, jakiegoś pani doznała, twojéj dobréj sławy bronić będę wszędzie i zawsze, i pamiętaj pani, że w przykrym ci Lipowie pozostaje człowiek, który cię szanuje i współczuje twojemu nieszczęściu.
Zosia rozpłakała się, a pan Leon, nie mogąc nad wzruszeniem panować, uścisnął jéj rękę i wyszedł.
Stangret zaprzęgał konie do leciutkiéj bryczki, już miał zajeżdżać, gdy nagle wiatr się zerwał i miotać zaczął tumany kurzawy, a odległe grzmoty zapowiadały burzę, która się przez cały ten dzień upalny zbierała. Wicher szalał, na horyzoncie gromadziły się chmury ciężkie, czarne prawie; piętrzyły się, zachodziły jedna na drugą. Naraz zrobiło się prawie ciemno, błyskawice ślizgały się po niebie, niby ogniste węże, ryk gromów nie ustawał, piorun z przerażającym łoskotem uderzył w jedno z drzew parkowych i rozdarł je na dwoje. Zdawało się, że