Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 112 —

dowodów niegodziwości i przewrotności, otworzyły mi się wreszcie oczy i zostałam przekonana.
— Nic nie rozumiem! Rąbcie mnie w kawałki, siekajcie, zarzynajcie, kolcie szpilkami, jeżeli wiem o co chodzi!
— Racz pan posłuchać co się dziś stało w parku. Sądzę, że ten jeden drobny fakcik wystarczy. Naturalnie pomijam mnóztwo innych, ten ostatni albowiem jak sądzę, przekona nawet ciebie. Moja Franiu, bądź łaskawą opowiedziéć szwagrowi to, co widziałaś własnemi oczami.
Panna Franciszka zaczęła mówić głosem cichym i z pozorną obojętnością.
— Wyszłam do parku przejść się. Chodziłam w bocznéj alei tam i napowrót, wyszukując miejsc najbardziéj zacienionych, gdyż nieznośny upał tamował oddech. Myślałam o tém i o owém, co zresztą do rzeczy nie należy. W tém zdawało mi się, ze słyszę jakieś szepty. Spojrzę, aż tu niedaleko na ławeczce kamiennéj siedzi ta panna... guwernanta, a obok niéj nasz dobry znajomy... pan Kamiński. Niech szwagier nie przerywa, albowiem opowiadanie moje skończy się zaraz. Ci państwo siedzieli obok siebie tak blizko i tak byli zachwyceni słodkiem „tête à tête,” że nie zauważyli nawet mojéj obecności. Nie chcąc im przeszkadzać, cofnęłam się dyskretnie.
— No! i cóż pan na to? — spytała pani Anna.