Strona:Klemens Junosza - Obrazki szare.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —

— Ja? ja, proszę cię, nic... Cóż wielkiego!.. spotkali się w parku, usiedli na ławce i rozmawiali. Przeciéż Kamiński zna ją od dziecka.
— Więc pan w tém nie widzisz nic złego?
— Daję słowo honoru, nic a nic. Jużcić nie podobna zabronić pannie Zofii rozmawiać ze znajomymi.
— Przewidywałam odpowiedź szwagra — rzekła panna Franciszka — i dla tego jeszcze raz proszę cię Andziu o konie. Wyjadę dziś, zaraz, pójdę w świat gdzie mnie oczy poniosą, ale tu, pod waszym dachem, nie pozostanę ani jednéj chwili.
— Nie, droga Franiu — odezwała się pani Leonowa, obejmując szyję siostry — wyjedziemy ztąd obydwie, naturalnie i z dziećmi. Zawsze tak bywa, że porządne kobiety muszą ustępować miejsca awanturnicom i kokietkom...
— I dokąd że panie zamierzacie pojechać, jeżeli wolno zapytać?
— Świat szeroki.... Spodziewam się, że jako matka pańskich dzieci, mam niejakie prawo do alimentów.
Pan Leon ramionami ruszył.
— Doprawdy! — rzekł — nie widzę powodu do ucieczki z domu. Zresztą, bez względu na to, czy panna Zofia zawiniła, czy nie, możesz się z nią rozstać.