Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam młody, zakochany, jak wówczas kiedym się starał o ciebie. Poetyzuje stary — powiesz — być może, ale mi dziwnie błogo, dziwnie dobrze na sercu. Dziękuję Bogu, żeśmy nie zmarnowali twéj sumki, że zabiegliwością, oszczędnością i pracą mogliśmy coś do niéj dołożyć. Trudno to było, prawda, nieraz z ciężkością przychodziły te ofiary, ale dziś jakaż miła za to nagroda! Pamiętasz zapewne, jak to niegdyś — inni bawili się, chodzili do teatrów, przyjmowali gości, żyli z ludźmi — a my nic, ograniczeni w bardzo skromném kółku znajomych żyliśmy cichutko, skromniutko, oszczędnie, pół pensyjki na życie, czwarta część na ubranie i inne wydatki, a za resztę liścik. I tak liścik do liścika, liścik do liścika, aż oto dziś i emeryturka jest i mająteczek jest i kawał chleba pewny.
Teraz będziemy mogli odetchnąć całą piersią, odpocząć, zacząć żyć na nowo. Z dwóch pokoików warszawskich do obszernego dworu wiejskiego, z zaduchu na powietrze, do lasku, nad wodę. A ulubione przysmaczki, których odmawialiśmy sobie za młodu, kurczątka, szparagi, raki, świeże kartofelki, nowalijki, owoce! Koniki własne, powozik twój — och! Joasiu! Joasiu kochana, dalibóg nie żal mi tych lat ubiegłych, nie żal mojéj pracy, twego groszowego wyrachowania. Toż my teraz państwo, całą gębą. Joasiu! państwo. — Otworzymy dom, sąsiedzi przyjeżdżać do nas będą — może i Ludwini jaka partya się trafi. I z pewnością trafi — bo panienka ładna, poczciwa, dobrze wychowana — a przecież i fortunka też jest.
Wybieraj się tedy kochanie do drogi — o dniu w którym Wasz przyjazd możebnym będzie doniosę, konie na stacyę przyszlę, kilka wozów pod rzeczy, a powozikiem sam przyjadę. Nie próżność przemawia przezemnie, nie, to tylko radość, że nam nareszcie lepiéj będzie, że może przy zachodzie życia uśmiechnie się do nas szczęście i spokój. O tak, ja mam w Bogu nadzieję, że odżyjemy na wsi, Ludwinia dostanie kolorków, wzmocni się na powietrzu, będzie jak róża kwitnąca — a my! my znajdziemy tyle upragnione szczęście i wypoczynek na stare lata”.
I długo jeszcze pisał dziadowina, aż trzy arkusiki bitym maczkiem zasmarował, a w końcu tak dalece się rozrzewnił, że porównał Joasię swoją do rozwiniętéj w całéj pełni centofolii, do któréj on stary emeryt wzdycha jak słowik podczas majowéj nocy...
Wątpię, czy która z pań widziała kiedy słowika łysego i zażywającego tabakę i dlatego kończę ten rozdział, ażeby nie narażać na śmieszność staruszka, godnego ze wszechmiar szacunku i sympatyi.