Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tany, żagle zdarte, ster prysnął, a do rozbitej nawy nieubłagany odmęt się tłoczy?... Jakich wysileń nadludzkich, jakich ofiar potrzeba aby odbudować zniszczoną odrazu pracę wielu pokoleń?
Bywa, że w wiośnie, kiedy pole niby szmaragdowym płaszczem okryje się zielonością bujną — bogatą nadzieją plonów świetnych — zawiśnie nad niem chmura czarna... wiatr się zerwie... a grad z wściekłością tłuc je zacznie...
Wtenczas przez chwilę krótką, żyzne pole zamieni się w pustynię, połamane rośliny legną na ziemi jak klepisko ubitej... lecz burza nie trwa wiecznie — bo słońce zawsze nad nią odnosi zwycięztwo... przejdzie i ustąpi, a połamane roślinki podnosić się zaczną i prostować, a choć przerzedzone, choć nie w tak zwartym jak przedtem... szeregu — wracają do życia napowrót...
I tu podobna sytuacyja była.
Naprzód las stary, dziewiczy niemal, siedziba całych stad dzików, wilków i sarn lekkonogich, padł pod ciosami siekier. Stare dęby i sosny legły zwolna na ziemi, a potem ociosane, z kory obdarte, w tratwy zbite, na grzbiecie modrej Wisły popłynęły ku morzu...
Później należało przestrzeń zmniejszyć. Odleglejsze pola i folwarczek jeden na drobne części pocięty przeszedł w ręce drobnych właścicieli i z rozległej niegdyś wsi, z majątku sporego pozostał średni, lecz o dogodnej figurze zaokrąglony folwarczek. Kipiał tu gorączkowy ruch i praca, którą by raczej szamotaniem się rozpaczliwem nazwać można.
Darto nowiny po lesie wyciętym, karczowano, wyrywano stare pnie dębowe, jak zęby z olbrzymiej paszczęki, lecz zadawnione rany nie goją się prędko, po klęsce nie łatwo się dźwignąć.
Pan Jan siwiał coraz bardziej, dreptał po polu, jeździł z interesami — czasem w zaufaniu żalił się przed kim bliższym na losy — a biedki żydowskie coraz częściej, coraz dłużej popasały na dąbrowieckim dziedzińcu.