Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —

nie kupimy, to będzie znowu niemcowe, albo żydowskie, albo czyje, według tego, kto się napatoczy i kupi.
— Głupi wy, prawujcie się, to nikt nie kupi.
— Eh, panie! co z tego prawowania? Jeno mitręga, włóczęga i koszt.
— Opłaci się! słowo honoru.
— Ale! pan nam tylko gruszki na wierzbie pokazuje, ino w gębie oskoma, a w brzuchu pusto; a tak, jak człek kupi, to będzie przynajmniej wiedział, że ma swoje; będzie orał, siał, pana Boga chwalił i spał spokojnie bez kłopotu.
Niech nam pan po próżnicy głowy nie zawraca, wiemy my o tem dobrze, że nietylko ziemi, ale nawet patyka cudzego zabierać nie można, i że majątków nie dostaje się darmo. Niech pan ze swoją mądrością idzie gdzieindziej, jużeśmy się poznali na niej, co ona warta.
— Widzę, że was któś nabuntował.
— Co miał buntować?
— Ty mnie, braciszku, nie okpisz; mam ja nos.
— Wiadomo, że pan ma nos, i to porządny, niby ogórek po świętym Jakóbie; ale my woleliśmy poradzić się takiego, co ma głowę.
— Patrzaj go, jaki mądry! o głowie rozprawia, a sam bez głowy chodzi.
Chłop się roześmiał.
— Nie będziemy pożyczali głowy od pana, — rzekł, — dość już tego okpiwania.
— Co to! obelgi?! Skarżyć będę! Do kryminału was wsadzę!