Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —

potrzebą koloniści, zaczęli sami zaczepiać włościan i proponować im kupno.
Pan adwokat, dowiedziawszy się o tem, natychmiast do Zarudzia przyjechał.
— Co wy robicie, ludzie?! — zawołał, wpadłszy do izby sołtysa.
— Co mamy robić?
— Podobno kupujecie grunta od niemców?
— Ha — rzekł sołtys — jakby nie chcieli drogo, to dlaczego nie?
— Durny wy naród! — rzekł z politowaniem pan adwokat — i cóż wy będziecie kupowali?
— Co? juści wiadomo co... łąki, grunt, las, wszystko, co należy do majątku.
— I będziecie za to pieniędzmi płacili?
— Toć pewnie, że nie śmieciami.
— Ha! ha! — rozśmiał się doradca — głupi wy ludzie, powtarzam, że głupi.
— Dla czego mamy być głupi?
— Bo widać pieniędzy macie za dużo.
— Ani za dużo, ani za mało, trocha jest.
— I chce wam się płacić za to, co i tak wasze?
— Ale! tak samo pan gadał, jak miemcy kupowali, że to nasze, a jednak kupili i siedzą, i jest ich, i nieboszczyk Wojciech przez nich marnie zginął i bez świętej spowiedzi życie skończył. Teraz oni znów chcą sprzedać, a pan znowu powiada, że nasze.
— A jakbyś wiedział, że wasze.
— Chyba, że nie nasze, skoro było wprzódy dziedzicowe, a teraz jest niemców, a dziś, jak my