Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiemy coś i o tem — powołał go interes, rzeczywiście pilny bardzo, jakaś baronowa niemiecka! Całe miasteczko aż się trzęsie — braciszek wasz jest bohaterem dnia! Pięknie, pięknie! nie ma co mówić.
— A, ciociu, ktoby tam plotkom wierzył?
— To dobre, ktoby wierzył? Dziwię ci się, Celinko, że chcesz być adwokatem w złej sprawie, ty taka poważna panienka, taka sensatka.
— Przedewszystkiem nie oskarżam, nie mając dowodu.
— Jakichże dowodów żądasz więcej? czułe liściki pisze, fiołki posyła, a później znika nagle z horyzontu; gdzież się podział? naturalnie nie pojechał na księżyc, tylko do tej swojej dulcynei! I żeby to co porządnego było, ale jakaś baronowa niemiecka, podobno wdowa, awanturnica jakaś, a może nawet żydówka, ładna historja, caca! gagatek caca. No, ale że Stanisław, to już się nie dziwię, on od urodzenia miał bzika...
— Ciociu!
— Miał bzika, powiadam wam sumiennie, że miał bzika, ja to już dawno wiedziałam. Widocznie był zakochany, lecz że pan Stefan na to pozwolił, to mi się w głowie nie mieści.
— Ależ cioteczko, w jaki sposób pan Stefan mógł wyjazdowi Stasia przeszkodzić.
— Eh, kochanie, ten twój pan Stefan to