Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O cóż więc?
— O to — rzekł z pewnem zakłopotaniem Stanisław — że ja tu nibyto opiekunem mam być, ale zastałem wszystko obwarowane dziwnie; ja tu woli żadnej nie mam... gdybyś więc chciał...
— Przedewszystkiem, panie Stanisławie, to ci oświadczyć muszę, że ja nic a nic nie chcę, żadnych żądań innych, oprócz tego żebyście mnie do rodziny przyjęli — nie mam. Mająteczek jest, chleba mi nie brak i Celinka niedostatku nie zazna. Co się zaś tyczy jakichś obwarowań, to dalibóg nie wiem, co pan masz na myśli.
— Widzę tu ślady jakiejś przebiegłej a ostrożnej ręki. Zanim przyjechałem, zdołano już wszystko opisać i uprzątnąć. Gotówka, jaka się po ojcu została, już się znalazła w banku... porobiono jakieś spisy, opisy, sprowadzono regenta. Nie mogę się dymyśleć, komu co na tem zależało... ktoby to zrobił?
— Kto? nie wiem, gdyż zaraz po śmierci twego ojca pojechałem z panem Kajetanem, waszym rządcą, do Warszawy, zkąd sprowadziliśmy wszystko, co do pogrzebu było potrzebnem; ale jak się domyślam, myśl zrobienia spisu i odesłania gotówki do banku powziął regent — i nic złego w tem postąpieniu nie widzę.
— Pan nie widzisz, zapewne, ale ja to czuję dotkliwie — mam potrzeby swoje, różne drobne rachunki do załatwienia zagranicą, mogę w kłopocie się znaleźć, no — i o Celince także trzeba pomyśleć, chociaż jakąś drobną wyprawkę kazać zrobić. Tymczasem licho wie, po co i na co uwięzili kapitał w banku, pozostawili mnie tu w folwarku z gołemi rękami — i jeszcze śmią nazywać mnie opiekunem — to oburzające doprawdy!
— Zbyt gorąco traktujesz te rzeczy, panie