Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze serdecznie, wizyty moje stawały się coraz częstsze, aż nareszcie doszło do tego, że codziennie niemal, o ile tylko czas pozwalał, przyjeżdżałem tu do was. Domyślisz się łatwo, że gdzie są dwie tak dobre i piękne panienki, jak twoje, panie Stanisławie, siostry, tam młody człowiek nie bywa bez celu — i mnie udało się pozyskać wzajemność starszej twej siostry...
— Celinki?
— Tak jest, panie Stanisławie, wyznałem jej już dawno moje przywiązanie i zostałem przez nią przyjęty.
— Czy mówiłeś pan o tem kiedy z moim nieboszczykiem ojcem? — zapytał Stanisław.
— Nie.
— Dla czego?
— Byliśmy aż nadto pewni jego przyzwolenia; zresztą Celinka sama prosiła, żeby z tem nie spieszyć. Byliśmy zupełnie szczęśliwi. Przyjeżdżałem tu prawie codzień, czytaliśmy, rozmawiali. Kiedy już chciałem wypowiedzieć ojcu wszystko i formalnie się oświadczyć, jak grom z jasnego nieba spadło nieszczęście... Ojciec zachorował, jak się okazało później, śmiertelnie; wszystko okryło się żałobą. Naturalnym porządkiem rzeczy, miejsce ojca zająłeś teraz ty, panie Stanisławie... jesteś opiekunem sióstr, jesteś głową domu i dla tego wypowiadam ci moje zamiary i proszę serdecznie; nie odrzucaj dłoni podanej przyjaźnie, nie odrzucaj serca, bratem mi bądź...
Stanisław nie odpowiedział zaraz, dopiero po chwili dłuższego namysłu rzekł:
— W zasadzie cóż przeciwko temu mieć mogę? siostra już sama oddając ci serce, o losie swoim postanowiła — ale widzisz pan... są okoliczności... są przeszkody...
— O żałobie pan mówisz? przeczekamy ją.
— Nie, nie o to idzie.