Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanisławie, zanadto do serca je bierzesz. Podejrzenia twoje nie wydają mi się uzasadnionemi. Co zrobiono, to zrobiono w najlepszej wierze i chęci. Słowem uczciwości ręczyć ci mogę, że regent w tym wypadku działał i jako doświadczony prawnik i jako przyjaciel rodziny. Zresztą, jeżeli masz osobiste drobne kłopoty, to przecież zaradzić im nietrudno. Jest przecież majątek piękny, są dochody. Urodzaje zapowiadają się świetnie. No, i nareszcie... nareszcie, licz też choć trochę na mnie, panie Stanisławie; w razie potrzeby szczupła moja kasa jest na twoje usługi. Chciej tylko widzieć we mnie przyjaciela, brata i ufaj mi serdecznie, o to cię proszę.
Stanisław spojrzał na Stefana. Właśnie znajdowali się w tej chwili nawprost okien dworku, z których światło na twarz Stefana padało.
Wyraz tej twarzy był szczery, szlachetny a tak pociągający dziwnie, że Stanisław, aczkolwiek zimny z natury, nie mógł się oprzeć wrażeniu.
— Bądź mi więc bratem — rzekł, wyciągając do Stefana rękę, którą ten uścisnął serdecznie.
— Tego tylko pragnę, ufności i przyjaźni twojej.
— Dziękuję ci serdecznie, dziękuję, ale nie mówmy już o interesach, wracajmy do kobiet. Ja w tych dniach zapewne do ciebie do Dębowej wpadnę, to pomówimy obszerniej, może mi się rada życzliwa przyda, bo mi tu trudno i ciężko.
— Dla czego?
— Nie wiem jak ci to powiedzieć, dość, że się prawie obcym tu czuję.
— Obcym? tutaj, we własnem gnieździe, w zakątku rodzinnym?