Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ksiądz kanonik przerwał.
— Wiesz co, panie regencie — rzekł — ciekawym jednak, jak się teraz nasz pan Stanisław zachowywać będzie.
— Trudno to przewidzieć, ale jak uważam, kanonik nie na żarty zająłeś się tą kwestją.
— Co pan chcesz? tyloletnie węzły przyjaźni z nieboszczykiem, stosunek z całą rodziną, to nie dziw, że człowiek przyzwyczaił się do nich, przywiązał prawie...
— Rozumiem ja to dobrze, ale kto wie, czy nasze dobre życzenia spełnią się?
— A to dla czego?
— Nie wiem, ale mi się zdaje, że pan Stanisław, o ile mi wiadomo, pozawiązywał zagranicą jakieś stosuneczki podobno.
— No, no, nie gadaj panie regencie.
— Tak to coś okolicznie wspominał mi nieboszczyk, ale otwarcie mi nie mówił.
— Założyłbym się, że jakaś kobietka w tem gra rolę — rzekł doktór.
— Kobieta! — zawołał pocztmajster — a to przewybornie.
— Przewybornie?
— Prześlicznie!
— Dla czego?
— Bo ja zaraz to wszystko wywącham.
— Jakim sposobem?
— To panowie nic nie wiecie? dalibóg! naiwność godna uznania!
— Nie rozumiemy pana.
— Ależ od czegóż u licha jestem pocztmistrzem?
— A i cóż to znaczy?
— To, moi panowie bardzo dużo znaczy Ja wszystko co chcę wiedzieć mogę i wiem.
— Mniejsza o to — rzekł regent, zabierając