Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozmnożył, sam się tylu pni dochował i sam pracował koło niej, zawsze i przy każdej sposobności pracowite pszczółki ludziom za wzór do naśladowania stawiając.
I w tej chwili także, ksiądz do okna przyszedłszy w ogródek swój spoglądał, plan zajęć jutrzejszych układając. Po nabożeństwie przyjdzie tu jutro, ubrany w długi biały kitel płócienny; pod gałęź renety kołek podstawi, bo jej będzie za ciężko dźwigać obfitość owoców, pszczół też pilnować musi, gdyż spodziewa się, że ze dwa roje wylecą, jednem słowem, będzie tu miał do czynienia dosyć, jeśli go do chorego nie wezwą, lub coś nagle na przeszkodzie nie stanie.
Ksiądz w ogródek patrzył i myślał, regent dopalał cygara i oczami kapelusza szukał. Doktór machinalnie jakąś książkę przewracał, a pocztmistrz miód ciągnął powoli, rozkoszując się każdą kroplą i krytykując zarazem wady, jakie w nim delikatnym swym smakiem odkryć zdołał.
Regent pierwszy przerwał milczenie.
— No księże kanoniku — rzekł — już czas. Trzeba iść do domu, bo jutro na rano akt zamówiony mam, a dependent mój zwykle przy poniedziałku newralgje czy migreny jakieś cierpi, więc na niego liczyć mogę nie wiele.
— Czas, czas — potwierdził doktór — idźmy już.
— Za pozwoleniem panów, minutkę jeszcze, przecież takiego miodku, jak u księdza kanonika, nie pije się duszkiem... trzeba sączyć po kropelce, rozkoszować się każdym łykiem. Mój Boże! zawsze mi nieboszczka matka mówiła: Kaziu, Kaziu, aniołku, ucz się na księdza! ale mnie co innego w głowie było, toteż mam teraz miód... ale gorzki.
Nie zważano jednak na tę tyradę, bo ją