Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do wyjścia — życzę księdzu kanonikowi dobrej nocy i przepraszam, żeśmy mu tyle czasu zabrali.
— O, panie regencie, taki gość jak pan zawsze mi jest miłym...
— Dajmy pokój komplementom, kanoniku dobrodzieju, nasza przyjaźń bez nich się obejdzie; tyle lat się znamy, takie zgodne kółko tworzyliśmy zawsze, jeszcze jak nieboszczyk Zakrzewski liczył się do naszego grona.
— Prawda, święta prawda, panie regencie; zabrakło nam dobrego i wiernego przyjaciela. O, zabrakło! już synek nie zastąpi nam ojca, ale mniejsza o to, najgorzej to się o Karczówkę obawiam.
— Co jej tam będzie? — zawołał pocztmajster — będzie sobie stała jak stoi — mająteczek śliczny, bo to i las i łąka i ryby i grzyby i czego dusza zapragnie!
— Grunt lekki... — rzekł ksiądz cicho, jak gdyby sam do siebie — grunt lekki.
— Chryste Jezu! co też ksiądz kanonik powiada! — zawołał w oburzeniu pocztmajster. Na Karczówce grunt lekki! to już chyba koniec świata. Glina od skiby do skiby, co chcesz to się urodzi, a uprawione a w kulturze... inspekt! jak szczęścia pragnę inspekt najprawdziwszy! a ksiądz powiada, że grunt lekki!
Regent się uśmiechnął.
— Widzisz pan dobrodziej — rzekł — różne bywają grunta, a ten, o którym ksiądz kanonik powiada, nie należy do zbyt ciężkich.
— Lekki? na Karczówce lekki? no to ja chyba będę jutro rabinem!