Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widocznem było, że się pan regent na jakąś niezwykłą uroczystość wybierał.
Gdy już papiery uporządkował, otworzył drzwi do kancelarji i skinął na jegomościa pełniącego funkcje świadka.
— Skoczno do księdza kanonika — rzekł — i proś, żeby był gotów, gdyż za godzinę wyjeżdżamy.
— Duchem, wielmożny regencie — odpowiedział wiekuisty świadek i pobiegł rzeczywiście tak szybko, że tylko do trzech szynków po drodze wstąpił, gdyż inne były zamknięte.
Tymczasem wszystkowiedzący pan pocztmistrz do regenta pospieszał. Biegł zadyszany przez puste uliczki, biegł aż mu tchu brakło.
Dopadłszy do mieszkania regenta, pchnął drzwi silnie, wpadł do kancelarji, potrącił drzemiącego dependenta i wbiegł do gabinetu.
— Nowość, nowość! — zawołał jeszcze w progu — znakomita nowość!
— Naprzykład? — zapytał regent chłodno.
— Wesele, panie regencie, jak drut wesele i to dziś jeszcze — za indultem... jedna tylko zapowiedź była. Pan regent zapewne nie wie o tem?
— Prawdopodobnie że nie wiem, tyle wesel odprawia się w tym czasie...