Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jezus Marja! — zawołał kanonik — w piersi! a toż to śmierć wierutna.
— Blisko też tego było, na szczęście kula ominęła ważniejsze organa życia, a doskonały lekarz wydobył ją zaraz i świetnie prowadził kurację. Po owej katastrofie, przeciwnik Stanisława rzekł do świadków: biedny chłopak, licho wie, za co narażał swoje życie, to co mówiłem jest najszczerszą prawdą! I rzeczywiście pokazało się, że tak jest. Zdemaskowana jejmość wyjechała natychmiast. Przyjaciele korzystając z tego, że raniony przytomności nie miał, pozabierali mu wszystko i również go opuścili. Staś został sam, na łasce jakiejś dobrej kobieciny, od której wynajmował mieszkanie.
— Biedny chłopak — szepnął kanonik.
— Trafił się jakiś poczciwy człowieczysko, ziomek nasz, który wezwany przez właścicielkę domu, rozpatrzył papiery Stanisława i stąd dowiedział się o moim adresie, napisał do mnie. Co prawda, list ten nie doszedł rąk moich, minął się ze mną w drodze, bo ja, poczęści z własnego natchnienia, poczęści z inicjatywy panny Celiny, jużem był pojechał do Stasia. Naturalnie zaopiekowałem się nim jak mogłem.
Stefan przerwał opowiadanie na chwilę — kanonik milczał.