Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z człowiekiem zupełnie nieznajomym którego widział po raz pierwszy w życiu — o co? zaraz panom opowiem. Stanisław zakochał się szalenie. Sprytna i doświadczona kokietka umiała go tak opanować, usidlić, przyoblec się w takie łudzące szaty najpiękniejszych pozorów, że chłopak głowę stracił — oszalał. Chcieć dać jej swoje nazwisko, przywieźć ją tu do swej rodzinnej siedziby — jednem słowem oświadczył się formalnie i został narzeczonym tej pani, której perspektywa wyjścia za polskiego grafa (gdyż nie chciała wierzyć, że Staś nie jest grafem) perspektywa wyjścia za człowieka mającego olbrzymie dobra w „pół Azji“, uśmiechała się bardzo. Owa pani, już nie pierwszej młodości, na jesieni wdzięków, chciała świetnem małżeństwem uwieńczyć swą pełną rozmaitych przygód karjerę — i byłaby niezawodnie celu swego dopięła, gdyby nie pewna, niespodziewana zupełnie okoliczność.
— No, no, cóż to za okoliczność? mój Stefanku...
— Przypadkowa zupełnie. W restauracji, w której właśnie Stanisław się znajdował, siedziało przy stole trzech jegomościów, rozmawiając wesoło. W trakcie rozmowy, jeden Francuz, przybyły niedawno, opowiadał różne awantury dotyczące osoby, której nazwisko bez ceremonji wymienił. Bohaterką opowiadania była właśnie ta pani, z którą się Staś miał żenić. Usłyszawszy to, wstał od swego stolika i wyzwał Francuza. Ten wyzwanie przyjął — i na drugi dzień wpakował Stasiowi kulę w piersi.