Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, a dalej, gdy już Stanisław przytomność odzyskał? — rzekł rejent.
— Nie opuszczałem go ani na chwilę. Wyspowiadał mi się z przebiegu całego życia, rozmawialiśmy ciągle. Złożyłem mu wymowne dowody wartości tych ludzi, z którymi dotychczas przestawał — i zdaje mi się, że teraz innym już będzie. Zaręczam panom, że po kilku latach przepowiednia moja spełni się co do joty.
— Ma zamiar sam gospodarować w Karczówce?
— Ależ bezwątpienia.
— Podobno nie tęgi z niego agronom.
— Nie święci garnki lepią. Zresztą mając obok siebie tak doświadczonego gospodarza jak pan Kajetan...
— No, i ciebie, panie Stefanie, w sąsiedztwie.
— Będę mu służył radą, o ile jej zażąda.
Celinka szybkim krokiem zbliżyła się do mówiących.
— Przepraszam panów najmocniej, że przerywam rozmową — rzekła — ale Staś obudził się, powiada że mu znacznie lepiej i dowiedziawszy się, że mamy tak miłych gości, prosi panów do siebie. Mówi, że się stęsknił do dawnych znajomych i przyjaciół naszego domu.
— A no, to chodźmy — rzekł rejent, podnosząc się z ławki — chodźmy zobaczyć chorego, kiedy tego pragnie.
Kanonik także wstał, ujął Celinkę za rękę i rzekł:
— Piękna rączka! śliczna rączka... ani słowa. To twoja będzie, panie Stefanie?
— Przyrzeczono mi ją — odpowiedział Stefan z uśmiechem.