Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Regent głową pokiwał.
— Zapewne — rzekł — okoliczności łagodzące znaleźć można w każdej niemal sprawie, zwłaszcza, gdy łagodność cechuje sędziego...
— Nie, panie regencie dobrodzieju, jeżeli to do mnie przymówka — to niesłuszna; w kwestji tej, jak w każdej innej zresztą, wyrobiłem sobie zdanie najzupełniej bezstronne. Stanisław, wychowany od domu rodzicielskiego z daleka, nie mógł wyrobić w sobie przywiązania do rodzinnego kąta, tego przywiązania, które w każdym w nas wyrabiało się od dzieciństwa. Matkę stracił wcześnie — a ojciec...
— Cóż pan chcesz? ojciec był najlepszym człowiekiem.
— Nie przeczę, moi panowie, ani jednem słowem nie śmiałbym uwłaczać pamięci jego, ale dla syna był on zawsze ojcem rozkazującym, surowym, despotycznym. Chciał, aby za jego wolą syn szedł ślepo — bezwzględnie — a nie uwzględniał tego, że ten syn, to już przecież nie małe dziecko, ale człowiek dorosły, mający wolę swoją, poglądy i zaptrywania własne...
— Czwarte przykazanie!
— Nie złamał go nigdy Stanisław, ojca szanował i czcił, ale nie było i być nie mogło pomiędzy nimi ufności, swobodnej wymiany myśli — nie był to stosunek przyjacielski, serde-