Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Celinka nie odpowiedziała na to.
— No, no, qui tacet consentire videtur. Kto milczy ten się zgadza, zresztą złego w tem nie ma nic. Owszem... owszem moje dzieci, im więcej miłości, tem cnót więcej — ale pozwólcie panie, że my, mężczyźni, przyzwyczajeni do cygar nieznośnych, pójdziemy palić do ogrodu, gdyż nie chcemy was tu w dymie uwędzić. Panie Stefanie, jegomość znasz tu wszystkie kąty, zaprowadźże nas do jakiej pięknej altanki, wypalimy po cygarku i do pań wrócimy niebawem. Ruszże się, panie regencie.
— Nam dym nie szkodzi — rzekła pani Karwacka.
— A nie, nie! — protestował kanonik — my starej daty ludzie, za naszych czasów w obecności kobiet nikt palić nie śmiał, uważano to za wysoką niegrzeczność.
— Dziś, któż tam na to zważa?
— Niech sobie... my jednak starej daty ludzie, starych się trzymamy zwyczajów: jakimiśmy byli, takimi już do końca życia zostaniemy podobno... Za starzyśmy już, żeby bezkarnie przyzwyczajenia życia całego łamać... Więc — mówił dalej, zwracając się do pań — dostajemy urlop na pół godzinki, nie na długo, na pół godzinki tylko...
— Kiedy panowie życzą sobie tego, cóż mamy robić? — rzekła pani Karwacka.
— Więc chodźmy, chodźmy — panie Stefanie — rzekł kanonik, ciężko się podnosząc z krzesła — chodźmy, bo urlop krótki i jegomość, panie regencie, rusz się także... wprawdzie przypuszczam, że twój kodeks przewiduje katar — ale nie bój się, jest ciepło zupełne, nie zaziębisz się...