Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.

Regent siedział w swoim gabinecie i pracował nad ułożeniem jakiegoś trudnego kontraktu. Wśród obłoków dymu cygarowego, ledwie widać było głowę jego łysą, pochyloną nad papierami. Widocznie musiał być bardzo zajęty, gdyż nie słyszał, że ktoś do drzwi zapukał dyskretnie, i dopiero powtórne, tym razem głośniejsze pukanie, zwróciło jego uwagę.
— Proszę wejść — rzekł głosem cierpkim, niezadowolony widocznie, że mu przeszkadzają w robocie.
Do gabinetu wszedł stary rządca Karczówki.
Na ogorzałej jego twarzy znać było zakłopotanie i zmartwienie.
— Witam, witam, pana Kajetana kochanego — rzekł gospodarz — dawno już nie miałem szczęścia oglądania go u siebie.
— Ja bo, panie regencie — rzekł, ściskając z uszanowaniem podaną sobie rękę — oprócz w folwarku i w polu nigdzie nie bywam, chyba potrzeba wypędzi, albo bieda.
— O! o! bieda!? nie gadajżeż przecież, gdzie, ale u was biedy nie ma. Siadajno, panie Kajetanie, cygarko zapal, pogadamy sobie — zdrowiście?
— Bogu dzięki, panie regencie. Pani Karwacka trzyma się zawsze ostro, o pannach zaś to nie ma co i mówić.