Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zawiodę pani, muszę tylko poczynić odpowiednie rozporządzenia w domu i za tydzień, półtora najdalej, przyjadę panią pożegnać.
— Dziękuję serdecznie, dziękuję panu i spodziewam się, że zechcesz pan napisać coś z drogi. Ja wiem, że żądam od pana może za wiele, że ten wyjazd nie jest panu na rękę, ale dla spokojności mojej musisz to zrobić. Co się tu u nas dzieje teraz, trudno sobie wyobrazić. Ciocia ciągle tylko o tem mówi, ciągle na Stasia narzeka i nam obudwom dokucza, jak gdybyśmy były co winne temu, że nas Staś porzucił? Jakbyśmy przyczyniły się do tego! Mnie to wszystko bardzo ciężko dolega — a i Mania także, chociaż taka wesoła na pozór, płacze często. Kryje się ona ze smutkiem swoim i łzami, lecz ja widzę doskonale jej zmartwienie i boleść. Wogóle, panie Stefanie, od niejakiego czasu nad naszym cichym domem zawisła ciężka chmura. Ostatnie chwile życia naszego ojca jeszcze stoją świeżo w pamięci, jeszcze łzy po tej bolesnej stracie nie obeschły, a tu znowu spada na nas nieszczęście, tem przykrzejsze, że nawet nie możemy sobie zdać z niego sprawy dokładnie, nie możemy zrozumieć właściwych jego pobudek i przyczyn. Cała nadzieja nasza w tobie, panie Stefanie.
Długo jeszcze mówiła Celinka głosem przyciszonym, a w modrych jej oczach jaśniały łzy. Później gdy pani Karwacka do pokoju wróciła, rozmowa przeszła na inne kwestje, ogólniejsze i trwała dość długo, tak, że gdy się pan Stefan do odjazdu zabierał, było już blisko północy. Po odjeździe gościa, pomimo pory spóźnionej, w pokoju panien długo jeszcze pałiło się światło.
Siostry rozmawiały z sobą, pocieszały się nawzajem i dopiero gdy się już brzask na wschodzie pokazywał — usnęły.