Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy dużym stole, zastawionym talerzami szklankami, siedziała pani Karwacka. Na ukłon wchodzącego Stefana odpowiedziała uprzejmym uśmiechem.
— Gdzież to mamy zapisać? — rzekła — że pan dziś raczył sobie o nas przypomnieć. Co do mnie, straciłem już nadzieję, żeby pana zobaczyć, przed końcem żniw przynajmniej.
— Do pewnego stopnia miała pani dobrodziejka słuszność — rzekł Stefan.
— Jakto?
— Bo u mnie żniwa już prawie ukończone, bardzo malutko zostało na polu.
— No, widzicie, moje panny, co to znaczy, jak sam gospodarz jest w domu i po świecie nie lata! Skończył żniwa i kontent, teraz zabierze się do siewów, wszystko zrobi w swoim czasie — aż miło. Szkoda wielka, że nie wszyscy mają takie zasady! wielka szkoda!
Celinka widząc, dokąd rozmowa zmierza, starała się nadać jej inny obrót.
— Ale, ale, wie cioteczka — rzekła — w dzisiejszych gazetach wyczytałam dosyć pomyślną wiadomość.
— Naprzykład?
— Donoszą, że pomimo urodzaju, ceny zboża idą w górę.
— A, masz rację, to jest bardzo pomyślna wiadomość, szczególniej dla waszego kochanego braciszka... będzie miał więcej pieniędzy na koszta podróży. Wszak prawda, panie Stefanie?
— Proszę pani, zanim to podwyższenie cen nastąpi, to Stanisław będzie już w domu.
Pani Karwacka już chciała odpowiedzieć, lecz nagle przypomniała sobie, że ma coś do powiedzenia szafarce; zerwała się więc z krzesła i pobiegła szybko do kuchni.
Mania usiadła przy fortepianie i jedną ręką jakąś melodję wygrywać zacząła. Celinka wróciła do przedmiotu, który ją tak bardzo zajmował.
— Więc dotrzymasz pan przyrzeczenia? — szepnęła do Stefana.