Strona:Klemens Junosza - Król sam.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przypomniał sobie widać rozmowę naszą niegdyś w Łazienkowskim parku.
Mylił się poczciwy Ignasisko.
Pan Bóg mu zabrał królowę.
Umarła niespodziewanie po kilku dniach cierpień, a grób jej wznosi się pod drzewami Powązkowskiego cmentarza.
Był to dla nas obydwóch cios straszny, za straszny na nasze siły stargane już wiekiem.
Od jej śmierci nie rozłączaliśmy się z Ignasiem. On opuścił swe mieszkanie i przeniósł się do mnie na Leszno.
Zestarzał się, posiwiał.

Chodziliśmy na Powązki i nosili kwiaty na jej grób.
Własnemi rękami zasadziłem tam róże, lilie i nieśmiertelniki.
W dzień Wszystkich Świętych zapalaliśmy lampy — Powązki były ulubionem miejscem naszych wycieczek.
Widywano nas tam zawsze razem. Służba cmentarna nas znała, nawet ptaki, siadające na smutnych drzewach tego ogrodu śmierci, witały nas jak starych przyjaciół.
Ciągnęło nas coś do ziemi, głowy pochylały się ku niej, nogi nie chciały tak jak dawniej deptać tej jedynej pocieszycielki smutnych...
Co to jest? zapytuję sam siebie kreśląc te kartki: czy to spowiedź, pamiętnik czy list?
Nie, to romans, podług mego zdania; zresztą pozwalam każdemu, kto chce, nazwać to bajaniem starego dziada..
Ale ja mocno wierzę, że to jest romans.
Ignaś niknął w oczach prawie...
Sprowadzałem do niego najlepszych lekarzy, pierwsze znakomitości naukowe naradzały się długo przy jego łożu... śmiertelnem.
Daremnemi były wysiłki tych zacnych ludzi, daremnemi środki wynalezione przez naukę.
Życia, które uchodzi, nikt już nie wróci, trudno