Strona:Klemens Junosza - Król sam.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bowiem wlać w żyły krew świeżą, w oczy blask młodzieńczy a w piersi serce nowe.
Umarł Ignaś.
Pochowałem go obok niej i zostałem na świecie sam jeden.
Czy też mnie pochowa kto w bliskości tych tak zawsze drogich mi istot?
Nikt chyba.
Otóż gra skończona.
Ostatnia figura mej partyi... poczciwy Ignaś w grobie — jestem sam, sam na zawsze.
Król sam — le roi dépouillé.
Smutna jesień! Jej wiatry zwiewały potrosze i zwiały wszystkie listki mego życia.
Kwiat miłości zwarzył się w chłodnym dniu wiosny zawczesnej, kwiaty przyjaźni opadły w ostrych podmuchach jesieni.
Na zimę pozostał tylko owoc pracy: wałek czarnego chleba, którego mi nawet za dużo, bo nie mam go z kim podzielić.
Kiedym przepędzał samotne godziny w lesie, widziałem młode gałązki wyrastające u stóp dębu; wiewiórki skacząc po sosnach strącały szyszki, z których później wyrastały malutkie sosenki; u stóp płaczącej brzozy, tej wiecznie rozżalonej nimfy leśnej, — wyrastało młode, pokolenie, jedna tylko wierzba stara, uschnięta, stała samotnie nad bagnem, oddalona od innych; robaki toczyły jej pień prawie martwy, a ona wznosiła ku niebu gałęzie wyschłe, oczekując, rychło w nią piorun uderzy, powali i pogrąży w niezgłębione bagnisko...
Czyż nie jestem podobny do owej wierzby, na którą nawet ptak nie siądzie, bo sucha gałąź nie ochroni go od deszczu lub wiatru...
Sam jestem — straszne to słowo doprawdy...