Potém para gwizdnęła, pociąg drogi Terespolskiéj potoczył się z szybkością raka spieszącego na schadzkę miłosną, a madame de Cornichon na seryo zamyśliła się o przyszłości sympatycznéj dzieweczki.
Skłamałbym, utrzymując, że pani ta, wdowa po nieboszczyku Cornichonie, nie kochała swych protegowanych, zwłaszcza gdy były ładne. Jedna z moich znajomych kocha tak samo listy zastawne, ponieważ może obcinać od nich kupony, różne albowiem bywają miłoście na świecie.
Dzięki więc epitetowi dzikiéj gęsi, na jaki panna Marya w oczach swój protektorki zasłużyła, znalazła się teraz na podlaskich płaszczyznach pod opieką Wasila, który już się obudził i popędzał konie oglądając się trwożnie poza siebie...
Wiatr zaszumiał nagle, drzewa zaczęły się kołysać, kilka kropel deszczu grubych, ciężkich, upadło na nos woźnicy, który jako chłopak inteligentny zgadł zaraz o co idzie i rzekł:
— Acha! — każe dożd bude... oj bude.
Mania otuliła się w płaszczyk.
— Mój człowieku — rzekła — a daleko tam jeszcze?
— Ja, panienko, nie czełowik a... Wasil — rzekł urażony nieco — a do Czortowa bude taki mila... Nu! poszli! utikajte! — krzyknął na konie machając biczem.
Deszcz się wzmagał, cienki płaszczyk niebardzo ochraniał od niego. Mania roztworzyła parasolkę, ale wiatr przenicował ją natychmiast.
Zaczęło nie padać, lecz lać.
Zagrzmiało i rozległ się straszny łoskot, piorun strzaskał wierzbę na łące; potém grzmoty nie ustawały, ogniste węże ślizgały się po niebie.
Wasil żegnał się, a Mania przerażona modliła się po cichu, drżąc cała, gdyż deszcz przemoczył ją całkiem i zimno dokuczać jéj zaczęło.
Wasil nagle jakby sobie coś przypomniał, odwrócił się i zapytał:
— Panienko! a maje panienka burku?
— Nie mam, mój kochany.
Wasil uderzył się w czoło.
— Och, durnaż moja hołowa! baczte panienko, jaże sukmanu maju...
I nie czekając, nie pytając czy Mania pozwoli, zatrzymał konie, zdjął z siebie sukmanę, otulił nią przemokłą dziewczynę, nóżki jéj okrył derą, obetkał słomą i rzekł:
— No tak, dobre bude...
Poczem popędził co konie mogły wyskoczyć.
Mania usiłowała protestować.
— Ależ mój człowie... to jest mój Wasilu, jakżeż ty tak będziesz?
— Ta w mene skóra jak u woła — odpowiedział jéj na to.
Wśród ulewnego deszczu i huku piorunów, przyjechała nowa nauczycielka do Czortowa, może za to wyjedzie ztamtąd w dzień pogodny?
Strona:Klemens Junosza - Guwernantka z Czortowa.djvu/5
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.