Strona:Klemens Junosza - Fragment z dziejów jasnowłosej główki.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A czasem gorzki uśmiech sarkazmu przewijał się po jéj przybladłych ustach.
Dokąd zaszłam, szeptała sama do siebie, czegom się dobiła? Odepchnęłam szczęście, które uśmiechało się do mnie a nie zdobyłam w zamian ani stanowiska, ani sławy; nie poświęciłam się nawet dla idei, bo nikt tego poświęcenia odemnie nie żądał, a idea nasza, tak jak myśmy ją pojmowały, padnie, bo jest bezsilna i nie ma podstaw na którychby się oparła.
Ciasno mi było w kąciku moich prababek, zapragnęłam szerokiéj areny społecznego życia, wielkich sfer działalności, chciałam massy podźwignąć i przyszłam do przekonania, że na téj szerokiéj arenie zimno, że massy dźwigać nie trzeba, bo jéj nikt nie uciska.
Gorzko mi na wspomnienie, żem stanęła w szeregu tych Donkiszotów kobiecych co z wiatrakami walczą.
Czułam siły, czułam męztwo i ducha; pobiegłam więc na plac boju, i byłabym walczyła do upadłego, mężnie byłabym legła bohaterską śmiercią, ale.... na placu nie było wroga.
Czy uciekł sromotnie?
Nie — on nie istniał wcale.
Nie krępował kobiety, nie bronił jéj pracować, nie zamykał przed nią drzwi fabryk i warsztatów... lecz czyż jego wina, że kobieta nie zdołała podźwignąć górniczego oskarda, ani kowalskiego młota.
Czyż jego wina, że nie zdoła pójść za pługiem, ani téż nie potrafi dzikiego konia poskromić.
Tam za morzem, powiedział do mnie jeden ubogi robotnik, którego żonę odwiedzałam w chorobie.
— Czy mam mieć do ciebie pretensyę, piękna, dobra panienko, że nie potrafię obrębić chustki moją niedźwiedzią łapą, że złamałbym w ręku małego bębna którym moja żona rzuca jak piłką, przemieniając na nim sukienkę. Czy mam wytoczyć proces mojéj kobiecie za to że jest delikatna i łagodna, że ma cierpliwość, nie unosi się gniewem i nie pije wódki tak jak ja. Młot jest do kucia żelaza, igła do szycia jedwabiu, w warsztacie każdy przedmiot ma swoje przeznaczenie, a w istocie świat jest wielkim warstatem, w którym zarządza wielki i mądry mistrz...
Rozejrzałam się po świecie i zobaczyłam, że prace którym ręka niewieścia może podołać nie są jéj wzbronione, a o te którym nie podoła, czyż warto się dobijać.
Od rzemieślniczki do artystki i do poetki wszystkie mają swobodę i otwarte pole działalności... czegoż więc chcemy?
Wstyd pali mi czoło gdy pomyślę żem mil tysiące szła szukać lichéj wytartéj monety, kiedy tu u nóg moich walało się złoto czyste i szlachetne.
Nasz światek malutki, ale miły, nasze pole działania nierozległe, lecz ważne... ale i ten mały światek staje pustym i posępnym gdy nie ma kogo coby za serce sercem płacił, radości i smutki podzielał.
Dziś utraciłam wszystko co najdroższe a w zamian za to zostałam samotną, opuszczoną: w tych czterech ścianach, których kąt każdy przypomina mi szlachetnego ojca i matkę poczciwą, w tym ogrodzie, którego każde drzewo przywodzi mi na pamięć wspomnienia najpiękniejszych chwil w życiu....
Szafirowe oczy zaszły łzami, usta wykrzywiły się bolesnym sarkastycznym śmiechem