Strona:Klemens Junosza - Fragment z dziejów jasnowłosej główki.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

schły, ale nikt ich nie pielęgnował, nikt nie zasadzał nowych.
Niekiedy przynoszono tu listy z mnóstwem pieczątek i wtenczas nad temi listami dwoje samotnych starców wylewało łzy krwawego smutku.
Raz na kwartał, pan Wojciech wyjeżdżał do miasta, kupował weksle i posyłał je gdzieś aż za siódme morze podobno.
I znowuż było cicho i posępno jak w grobie.
Nie słychać téż było w okolicy, żeby Leona odebrał sobie życie; mówili tylko ludzie, że bardzo spoważniał.

III.

Szybko ubiega czas.
Niesie on na skrzydłach swoich wody do morza, strąca lata w niezmierzone otchłanie wieków, jak grabarz sypie mogiły wspomnieniom, szczęściu, radościom i żalom.
Tu i ówdzie w nieubłaganym swoim pochodzie otworzy ziemi skorupę, wrzuca kilka trumien w ten otwór i idzie daléj zimny, obojętny.
I cóż go to obchodzi, że się ludzie żalą i jęczą, że cmentarze rozszerzają się, domy walą w gruzy, że na miejscach dębów przez burze zwalonych wyrastają paprocie, mchy i roślinki blade, nikłe, których nawet bydlę tknąć nie chce, przekładając nad nie drobną, lecz zdrową trawę wyrastającą na łąkach.
On pełni swoją powinność jak automatyczny zegar, wydzwania godziny i lata, dobre czasem, złe często, a najczęściéj smutne.
I dwór klonowski nie oparł się jego potędze...
Pięć lat przeszło od chwili w któréj Zosia popłynęła za ocean, szukać nowego życia w świecie wielkim, co jéj się wydawał tak pięknym i pełnym uroku.
A przez te lat pięć dwór opustoszał zupełnie; najemna ręka prowadziła ster gospodarstwa całego, ojciec i matka w jednym miesiącu prawie przestali tęsknić za jedynaczką swoją.
Na cmentarzu wymurowano im grób obszerny, w którym stanęły obok siebie dwie trumny ciężkie jak starość a czarne jak tęsknota.
Zanim wieść ta smutna przebyła przestrzenie dalekie, zanim córka zdążyła powrócić do rodzinnego zakątka, już ta wspólna mogiła dobrze trawą porosła i czekała na rękę troskliwą, któraby zasiała na niéj kwiaty lub zasadziła obok brzozę białą, co gałązkami długiemi żali się i płacze.
Jesień była.
Pola pożółkły, drzewa gubiły liście i sterczały nad dworem jak wyschłe szkielety, róże już dawno opadły, bocian odleciał, tylko wrony i wróble chodziły po opuszczonym dziedzińcu.
W oknie wychodzącém na ogród, można było dostrzedz bladą i smutną twarzyczkę Zosi.
Spoglądała ona przed siebie tym wzrokiem, co to niby na coś patrzy a nic nie widzi, cofnęła się myślą w przeszłość, dumała nad teraźniejszością smutną, nad przyszłością niepewną i znowuż tak jak kiedyś w oczach jéj zabłysnęła łza przelotna.
Tylko tęcza uczuć w tych łzach nie grała jak niegdyś, lecz świecił w nich krwawy żal z serca płynący.