Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żeby trwała choć z miesiąc, lub z pół roku... W Zawalinie zatrzymano go i podejmowano z całą serdecznością, jako kuzyna i jako zbawcę. Helenka zrobiła na panu Macieju wrażenie — i pomyślał sobie, że gdyby chciała być wzajemną, toby się bez pośrednictwa ciotek obeszło.
Raz, gdy o odjeździe wspomniał, a babcia go zatrzymywała, szepnął nieśmiało, że radby powrócić tu na dłużej. Staruszka uśmiechnęła się i rzekła:
— Nie widzę powodu, dla którego staćby się to nie miało.
— Gdyby i panna Helena była tego samego zdania, jużby mi nic do szczęścia nie brakło.
— Gorączka z ciebie, mój Maciusiu... kubek w kubek, jak twój ojciec, świeć Panie nad jego duszą. Tak obcesowo nie można, pochodź-no jegomość trochę, postaraj się...
Pan Maciej ucałował ręce babci, i już o tem więcej mowy nie było.
Kare konie, jako płochliwe i niebezpieczne, postanowiła staruszka sprzedać na pierwszym lepszym jarmarku; ale pan Maciej szczególnie je sobie upodobał.
— Ja je kupię — rzekł — i nigdy nikomu nie sprzedam; zostaną u mnie i będą mi przypominały dzień, w którym panie poznałem...