Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do domu piechotą, na swoich własnych nogach... O lichtarzu całkiem ucichło i byłby Abram o nim zapomniał, gdyby nie najmłodsza córka, która coraz głośniejszym lamentem wyrażała swój żal i zawiedzione nadzieje.
Mateusz pewnego wieczora pokazał się w miasteczku. Był jeszcze bardziej ponury i bardziej milczący niż dawniej. Patrzył w ziemię, ludzi unikał.
Do drzwi Abrama zapukał może więcej z przyzwyczajenia, aniżeli z potrzeby. Abram powitał go okrzykiem pełnym radości, ale to nie rozpogodziło czoła chłopa. Usiadł na łapwie,odparł głowę na dłoni i przez dość długi czas milczał.
— No, Mateuszu — wołał Abram, — słuchajcież Mateuszu, czyście tam mówić zapomnieli? Powinniście się cieszyć i radować, że już jesteście na swobodzie, a wy tak wyglądacie, jakby wam najpiękniejsza krowa zdechła... Odsiedzieliście już swoje, teraz możecie pracować...
— Odsiedziałem niesprawiedliwie — rzekł Mateusz.
— Aj, moi kochani, co to gadać... Sprawiedliwie czy niesprawiedliwie, jednakowo się siedzi...