Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —

wolę róże, chociaż z drugiej strony przekładam znów pączki nad chrust.
Oprócz ręki dostrzegam twarz pełną, rumianą i gładką, figurę dobrze rozwiniętą, odzianą w bieli. To mnie pociesza. Nie znoszę filigranów i znajduję, że biały kolor, dodaje kobiecie niezaprzeczonego uroku.
O nieba! moja piękna z 18 numeru kłania mi się... Oddech zamiera mi w piersiach. Ona się jeszcze kłania. Ukłony jej powtarzają się rytmicznie jak ruch zegarowego wahadła. Zdobywam się na odwagę i oddaję ukłon. Widocznie zawstydziła ją moja śmiałość, bo oto cofa się i znika w głębi pokoju... ale oko moje ją ściga... widzę ją pochyloną nad miednicą, podziwiam perłową białość ramion okrągłych. Zdaje mi się, że jest nieco tęga, może za tęga — ale ostatecznie jest piękna, to jest, domyślam się, że piękną być musi. Boże! znowu stoi przy oknie i przesyła mi pocałunek. Zbliża rękę do ust, potem cofa ją. Co mam o tem myśleć? Zapewne pali ją jakiś ogień wewnętrzny, bo przesuwa białą dłoń po czole.
Czemuż nie jestem przy niej!? Ona mo-