Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —

że byłaby dalszym ciągiem moich snów cudownych.
Lecz cóż to jest — oto zbliża się do okna — a twarz jej dziwnie jest biała jak marmur. Czyżby w tej młodocianej duszy kiełkowały ziarna cierpień ukrytych? Czyżby...
O nieba, co widzę? — w ręku pięknej nieznajomej błyszczy jakiś przedmiot metalowy. O nieba! nie mylę się! to nóż! Zdrajco! zdrajco! który zakrwawiłeś jej serce, który pchnąłeś ją na drogę samobójstwa, który prawdopodobnie udaną miłością zatrułeś życie tej młodocianej istotki — odpowiesz za tę zbrodnię; zemsta moja doścignie cię!
O piękna! chociaż nieznana! kocham cię — silna dłoń moja wstrzyma twą samobójczą rączkę. Ocalę cię — wydrę cię śmierci.
Krzyknąłem — nieznajoma z niewysłowionym wdziękiem przykłada nóż do gardła.
— O nigdy! wołam, i jak błyskawica wpadam pod nr. 18.
— Wszelki duch Pana Boga chwali! odzywa się jakiś głos tubalny i spostrzegam przy